„Trzeba było zostać lekarzem…”

Często spotykam się z tym krótkim zdaniem oznajmującym (pouczeniem?) w komentarzach pod wpisami dotyczącymi EBM lub z nowinkami z świata EMS.

Celowo i konsekwentnie nie odpowiadałem na te zaczepki bo w głowie kiełkował mi plan napisania czegoś więcej niż krótki wulgarny kontrapunkt.

Jak wyobrażam sobie proces myślenia osoby, która rzuciła takie krótkie sformułowanie? 

Opieram je na dwóch tezach (paradygmatach):

  1. Medycyna ratunkowa jest domeną lekarzy.
  2. Ratownicy medyczni mają za małą wiedzę i doświadczenie żeby pojąć i wykonać zaawansowane procedury medyczne przypisane dla lekarzy.

Na pierwszy rzut oka trudno nie zgodzić się z tymi dwiema tezami.

Kiedy jednak spojrzymy bliżej na obie tezy widzimy pęknięcia, deformacje, ruiny i zgliszcza tych pomnikowych dogmatów.

Ostre rysowanie granic między tymi dwoma zawodami jest niekorzystne dla trzech stron: lekarza, ratownika medycznego i pacjenta. 

U lekarza konserwuje w głowie egocentryczny i kolonialny sposób myślenia. U RM konserwuje resentymenty. U pacjenta tworzy mylne wyobrażenia na temat tych dwóch zawodów.

Na szczycie hierarchii zawodów medycznych zawsze będzie stał lekarz. Jest to związane z statystyką: więcej zajęć, bardziej szczegółowe zagadnienia na studiach, dłuższy okres edukacji, więcej zajęć klinicznych (niż RM…). 

Od czasów wszechstronnego Hipokratesa medycyna rozpoczęła swoją długą ewolucję w kierunku szczegółowych specjalizacji.

Obecnie im dalej od studiów tym lekarz staje się coraz mniej lekarzem… staje się bardziej neurochirurgiem, hemodynamistą, ortopedą, gastrologiem…

Mało, który specjalista odświeża sobie i aktualizuje wiedzę zdobytą na studiach z dziedzin nie dotyczących ich specjalizacji. Jest to niewykonalne z powodu szybkiego i wszechstronnego rozwoju wszystkich gałęzi medycyny.

W rankingu najchętniej wybieranych specjalizacji są te w których leczenie jest bardziej skomplikowane, dłuższe, koordynowane i przede wszystkim lepiej gratyfikowane.

Tzw. Pomoc doraźna w której leczy się i wypuszcza lub leczy się i przekierowuje do dalszego leczenia jest mało dochodową gałęzią medycyny. O ile lekarze POZ wywalczyli sobie całkiem atrakcyjne formy wynagradzania o tyle lekarze medycyny ratunkowej będący w mniejszości nie załapali się na zbyt duży kawałek tortu.

Lekarz medycyny ratunkowej nie ma swojego gabinetu/ poradni… Nie bierze od NFZtu za procedury lub tzw. “martwe dusze”. 

Dodatkowym problemem stają się konflikty… Kto nie zna/ nie widział problemów lekarza dyżurnego SOR (tzw. lekarza systemu) z tzw. sprzedażą pacjentów na oddziały niech podniesie palec do góry. Lekarze z oddziałów szpitalnych patrzą niejednokrotnie na lekarzy SOR z góry, niemal zawsze protekcjonalnie…

To że spadek ilości lekarzy medycyny ratunkowej jest jedną z bolączek współczesnej ochrony zdrowia nie muszę tłumaczyć. Widzimy to w kolejnych nowelizacja Ustawy o PRM i stopniowo (ostatnio lawinowo) topniejących ZRM S. Ostatnie anulowanie kar przez NFZ za brak lekarza w ZRM P to kolejny gwóźdź do trumny tej specjalizacji.

Zwód pomocniczy

RM są traktowani jako zawód pomocniczy dla lekarzy. Ten stereotyp staje się coraz bardziej podważany bo o jakiej “pomocy” można mówić kiedy dwuosobowy ZRM P składający się z RM staje twarzą w twarz z stanem nagłym gdzie musi samodzielnie podjąć decyzje, samodzielnie wdrożyć medyczne czynności ratunkowe tu i teraz?

Kiedy do SOR zawita nowy dyżurny lekarz (co często się zdarza…) to tzw. personel pomocniczy (pielęgniarki, RM) uczy go od podstaw wielu rzeczy. Wiedza zdobyta na studiach lekarskich staje się bardziej wiedzą pomocniczą niż sam personel rzekomo pomocniczy, który pełni wtedy funkcję mentora.

Kiedy LPR robi nabór nowych lekarzy, którzy są zatrudniani na kontraktach to kto im musi patrzeć na ręce jak nie pomocniczy personel CZAH zatrudniony na etacie?

Medycyna ratunkowa stała się specjalizacją hobbystyczną, dodatkową. Jak komuś brakuje mocnych wrażeń i ma trochę wolnego czasu to chętnie ją robi. To powoduje jednak że jak jest możliwość pracy za większe pieniądze w swojej głównej specjalizacji, medycyna ratunkowa schodzi na drugi plan. Chyba oczywiste że praca to nie wszystko…

“Są o wiele tańsi niż lekarze”

Pragmatyczne myślenie na temat całego systemu ochrony zdrowia jest widoczne obecnie w kiełkującym systemie asystentów. Niemal w każdej gałęzi medycyny w Polsce tzw. personel pomocniczy będzie zdobywał uprawnienia do coraz bardziej zaawansowanych kompetencji przejmowanych od lekarzy czy nam się to podoba czy nie. Wynika to w dużej mierze z niedoborów personelu lekarskiego i z tzw. niemarnowania ich potencjału na czynności, które może wykonać z powodzeniem personel nielekarski.

Lokowanie sił i środków w ochronie zdrowia ma ściśle określoną ekonomię zasobów. 

Podam przykład: dlaczego lekarz z specjalizacją z anestezjologii i medycyny ratunkowej ma jeździć do nadciśnienia, udarów i biegunek w warunkach przedszpitalnych za jedną drugą stawki dyżuru na oddziale szpitalnym?

Nie dość że taki lekarz więcej weźmie za dyżur na OiT (tam gdzie są jeszcze większe niedobory) to za zdecydowanie mniejszą gażę zrobi to RM/ pielęgniarka systemu. 

Pytanie: czy zrobi to lepiej?

Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Przy zróżnicowanej kulturze jakości w polskim PRM w jednej części polski będziemy mieli do czynienia z partactwem, a w innej części personel ZRM może wykazać się wybitnym profesjonalizmem. Ta nierówność wynika z wielu czynników…

  • Bez możliwości rzeczywistego stopniowania w zawodach nielekarskich w oparciu o zwiększone kompetencje nie można pójść dalej…
  • Bez możliwości wprowadzenia dodatkowych możliwości edukacyjnych rozszerzających kompetencje RM (kursy kwalifikacyjne, asystent, specjalizacja…) nie można pójść dalej…
  • Bez ewaluacji wiedzy nie można pójść dalej.
  • Bez pieniędzy na ten cel ten temat dryfuje.

Kiedy ktoś mi mówi że zajmuję się czymś czym powinien zajmować się lekarz widzę w tym pewną scenę biblijną w której jedna z postaci symbolicznie “umywa ręce” – nie bierze odpowiedzialności na siebie i uważa to za cnotę. 

“Przewieźć szybko do szpitala… Im mniej wiesz tym mniej się tłumaczysz”

Nie w tym kierunku powinien iść nasz zawód.

Reasumując, riposta na postawioną w tytule tezę jest jedna:

“trzeba było zostać ratownikiem medycznym…”

Ps. …i nie ma w tym niczyjej winy że świat się zmienia.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.