Pięć zgrzytów w nowelizacji ustawy o PRM

Dura lex, sed lex
Dura lex, sed lex

Ponad pięćset stron uwag do projektu ustawy o zmianie ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym oraz niektórych innych ustaw napłynęło w ostatnim czasie do Rządowego Centrum Legislacji. Czy ta nowelizacja jest aż tak felerna? Raczej tak. Cezary Rzemek – główny szef zamieszania wokół tej ustawy został ostatnio zwolniony. Kto teraz pociągnie ten temat? Zobaczymy. Cezary jaki był taki był, ale próbował coś robić. Kiedy pani premier wprowadziła do ministerstwa osoby, które są lekarzami z nie naszej branży i będą ciągły w „swoją stronę” nie wiadomo czy przypadkiem nie wpadniemy z deszczu pod rynnę. W tym wpisie postaram się przedstawić co z tą nowelizacją jest nie tak.

Głównym problemem jest zawsze kasa. Temat pieniędzy rozmywa się w tej nowelizacji pod płaszczem walki o edukacje ratowników i silne Państwowe Ratownictwo Medyczne. Paradoksalnie ratownictwo medyczne jest w tej nowelizacji osłabiane. Warto byłoby w co najmniej pięciu punktach powiedzieć dlaczego tak bardzo chcą na nas oszczędzać i osłabiać jednocześnie.

  1. Nie będzie samorządu ratowników medycznych – „nie pozwala na to kierownictwo” – to teza najczęściej powtarzana na grudniowej konferencji uzgodnieniowej. „Po co nam kolejny samorząd zawodowy który będzie pyskował na każdym kroku? Przecież lekarze, pielęgniarki, diagności laboratoryjni, farmaceuci brużdżą na każdym kroku swoimi postulatami, wnioskami i innymi zorganizowanymi żalami, które my (rząd) musimy brać pod uwagę podczas ustalania budżetu na tych darmozjadów”. Lepiej stworzyć więcej stanowisk pracy obsadzanych politycznie np.: w urzędach wojewódzkich niż dać „kawałek władzy” durnym ratownikom.
  2. Państwowe Ratownictwo Medyczne (PRM) jest fajne dopóki można mieć w rękach narzędzia do obniżania kosztów tego tworu. Kontynuowanie polityki rynku ratowniczego na którym zawsze wygrywa konkurencyjna cena (rynek konsumenta vs rynek producenta) jest na rękę każdego rządu. W tej chwili jest taka sytuacja że im dłużej trwają pracę nad nowelizacją ustawy tym bardziej zyskują komercyjne przedsiębiorstwa, które z roku na rok w wyniku nowego kontraktowania wygrywają z „nierentownymi” dysponentami prowadzonymi przez lokalne samorządy. PRM to mit, dla którego czas = destrukcja. Ratownictwo medyczne w tym momencie znajduje się między młotem a kowadłem: „albo przyjmiecie nasze marne warunki, albo będziecie czekać dalej na „złote runo” i w najlepszym wypadku będziecie pracować za najniższą krajową. No i uważajcie bo zawsze mogą przyjść woluntariusze na wasze miejsce” (to też jest usankcjonowane w nowelizacji patrz: staże).
  3. Konserwacja układu. Z jaką łatwością nowelizowane są ustawy i rozporządzenia premiujące lekarzy, którzy nie mają specjalizacji ratunkowej i pracują na ZRM. „Tylko lekarz może podjąć jakiekolwiek decyzje dotyczące ratownika medycznego tylko lekarz może egzaminować ratowników, tylko lekarz nie musi się uczyć bo i tak będzie pracować w systemie”. Ta nowelizacja konserwuje, a nawet wzmacnia mityczny układ, który polega na tym że „Lekarz – Kimkolwiek” (np.: ginekolog, rodzinny, pediatra), który na co dzień praktykuje swoją specjalizację, a jak się zdarzy jakiś dyżur na pogotowiu to też obskoczy. Czy ten ginekolog ma jeszcze czas i ochotę zgłębiać tajniki medycyny ratunkowej skoro nie musi tego robić? Przecież medycyna ratunkowa to pikuś dla każdego lekarza rodzinnego. Nie będzie systemu rendez-vous bo to oczywiście zbyt rewolucyjne jak na warunki polskie. Przecież tylu lekarzy straciłoby kontrakty, a ci lekarze z medycyną ratunkową musieliby być docenieni. Tych po ratunkowej żaden lekarz z inną specjalizacją nie trawi. Przywożą tyle pacjentów do szpitala i mądrzą się że tym pacjentom coś jest. Należy też zauważyć że Kimkolwiek przyzwyczaił się do tego że jego szofer w pogotowiu się nie mądrzy bo nie ma żadnej szkoły. Pani Daisy może nadal jeździć z swoim ulubionym szoferem który raz na trzy lata pójdzie na kilkudniowe szkolenie KPP. Czteroosobowa karetka „S” owszem, ale podstawowa tylko dwuosobowa. Przecież choroba przeciążeniowa kręgosłupa nie jest chorobą zawodową. Ratownik po kilkunastu latach pracy nadaje się na śmietnik historii.
  4. Dyspozytornia państwowa (wojewódzka), ale ZRM nie. Prosty układ: Czy łatwiej wygrać konkurs mając do zorganizowania ponadregionalną dyspozytornię, czy też nie? Kto widział jak powstają nowe dyspozytornie wie że zorganizowanie takiego tworu to nie lada wyzwanie. Jeżeli biorą się za to wiodące w regionie powiaty to później przychodzi takie pytanie dlaczego mamy oddawać dyspozytornie województwu, skoro tyle wysiłku i pieniędzy włożyliśmy w ten interes? Odpowiedź jest prosta: tylko po to żeby nowym dysponentom łatwiej było wejść na rynek i żeby osłabić dotychczasowych konkurentów. Nasz rząd spełnia liberalne obietnice, nic więcej.
  5. Pielęgniarki pyskują. No to utrącimy je wprowadzając na rynek dodatkową siłę roboczą w postaci ratowników, którzy za niską stawkę obskoczą ogródek pielęgniarski skłócając oba środowiska. Ciągle triumfuje rynek producenta! Z drugiej strony: nie dopuśćmy ratowników do pracy gdzie indziej, bo skąd my ich później weźmiemy (studium się skończyło)? Jak my ich puścimy do wojska, straży, policji itd. to będzie ich na tyle mało na rynku że zaczną windować cenę za usługi tak jak my lekarze. Dwa lata doświadczenia ratownikom wystarczy i tak mądrzejsi nie będą, a jak nowi dysponenci mają werbować nowych pracowników z co najmniej pięcioletnim doświadczeniem, skoro nie będzie ich na rynku tak dużo?

Tych zgrzytów jest znacznie więcej. Można spotkać je w bogatej liście uwag. Nowelizacja ma parę punktów sensownych, ale niestety są one po to żeby pokazać że nowelizacja ta nie jest taka zła. Więc albo zgadzacie się na to co wam zaserwowaliśmy albo krytykujecie coś co w niewielkim stopniu ma sens. Stara gra podjazdowa polityków podczas tworzenia ustaw.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.